Wzięło mnie na podróżowanie. Gdy podszedł do mnie duszpasterz akademicki, ks. Marian (z tego miejsca serdecznie go pozdrawiam) i zaproponował wyjazd do Wilna… nie potrafiłem odmówić. Lata nauki historii Polski, jej burzliwych dziejów, terytorialnych sukcesów i politycznych porażek – wycisnęły we mnie poczucie utraty ważnego, dla naszej Ojczyzny, miasta… Miejsca, które przez długi czas było jednym z (WYŁĄCZNIE) dwu ośrodków akademickich w Rzeczypospolitej. Kraków i Wilno – dwa bieguny nauki…
Poczułem, że muszę odwiedzić skrawek ziemi, o którą bili się nasi dziadkowie. Zarówno w I, jak i II Wojnie Światowej.
We czwartek, 1 maja, tuż po porannej Eucharystii – ruszyliśmy z Łodzi, kierując się – przez Warszawę – ku Krainie Polskich Jezior. Konkretniej – jej wschodowi – Podlasiu. Kurs Kanałem Augustowskim, wiele marszu… Ach, co to był za dzień! Zwiedzanie „polskiego bieguna zimna” – Suwalszczyzny – zakończyliśmy noclegiem w Suwałkach, u salezjanów. Już wtedy me serce drżało niespokojnie, a myśli wybiegały ku nieznanemu pięknu, w stronę, jeszcze nie widzianej, gracji…
Z wielkim podnieceniem i zniecierpliwieniem ruszyliśmy w kierunku Litwy. Kilka minut na wymianę waluty (jaka ona droga… 1,20 zł za 1 lit?!) i chwilę później, za Ogrodnikami, podziwialiśmy krainę Adama Mickiewicza. Przy okazji, w wersji litewskiej, Adam Mickiewicz to Adomas Mickevicius. Łał.
„Nad Niemnem”. Pamiętacie tę lekturę? Szczerze jej nie znosiłem, a to za sprawą niesamowicie długich opisów krajobrazów… Gdy podjechaliśmy nad Niemen… zrozumiałem, po co to wszystko. Nie dało się opisać krótko widoku, jaki rozciągał się z mostu, prowadzącego z jednego brzegu rzeki – na drugi. Cisnęły mi się na usta tylko słowa „Inwokacji” Adama Mickiewicza, szczególnie – fragment, traktujący właśnie o Niemnie…
Jeszcze trochę podróżowania – i byliśmy w Wilnie. Trochę… no, to mało powiedziane. Jakość dróg głównych na Litwie nie powala na kolana – Polacy, nie mamy co narzekać! 😛
Vilnius, stolica Litwy, miejsce kreślone dotychczas tylko wyobraźnią – zaczęło się krystalizować. Owszem, widać było wszystko, co komunizm zrobił: bloki – jak u nas, monumenty – jak u nas… Architektura młodszych części miasta nie zwiastowała wielkiego olśnienia.
Ulica Erfurto. Jesteśmy na miejscu. Parafia, prowadzona przez salezjanów (a jakże inaczej!), gościła nas przez następne dwa dni. Na zorganizowanie miejsc do spania – a roboty wcale nie było mało – przeznaczyliśmy zaskakująco niewiele czasu. Wszystko dlatego, że chcieliśmy, jak najszybciej, dotrzeć do bramy historycznego Wilna. Do bramy, zwanej Ostrą. Fakt, byliśmy też niesamowicie głodni – a nie chcąc żywić się w, tradycyjnym dla podróżników, „maku” – pomyśleliśmy, że ciekawym pomysłem będą regionalne specjały w, niekoniecznie tanich, restauracjach.
I pojechaliśmy. Weszliśmy do kaplicy na Ostrej Bramie… Tych kilku sekund przy Obrazie Matki Bożej Miłosierdzia – nie zastąpi nic. Dopiero później rozum załapał, że w tym samym miejscu był i Mickiewicz, i Słowacki, i wielu innych poetów, nawet sam Marszałek Piłsudski… Nie zapomnijmy o św. Janie Pawle II! Na myśl teraz przychodzi mi sylwetka śp. bpa Edwarda Materskiego, swego czasu ordynariusza diecezji sandomiersko-radomskiej, później – radomskiej… On pochodził z Wilna!
W jednej chwili, zacząłem utożsamiać się z Wilnem – a to był dopiero początek wrażeń!
Udaliśmy się śpiesznie, by coś zjeść. Nie można w tym miejscu pominąć spostrzeżenia pewnego. Jak wiemy – albo i nie wiemy, dzięki naszym „rzetelnym” mediom – Polacy, mieszkający na Wileńszczyźnie i w samym Wilnie, podlegają dyskryminacji. Niesamowicie silny jest nacjonalizm, co gorsza – sterowany centralnie… To było widać.
Pytanie: Where are you from? (bo rozmawialiśmy po angielsku, a co), odpowiedź: We’re from Poland… Uwaga: We don’t have any seats.
Okej. Na szczęście następna grupka osób (a w niej – i ja) uniknęła tego pytania – zajęliśmy miejsca piorunem.
Jedzenie było świetne. Niestety, parkomaty nas wzywały – musieliśmy szybko skończyć posiłek i biec do samochodów. Jeszcze kilka spojrzeń na kaplicę Cudownego Obrazu… i zaczęliśmy przejażdżkę na nocleg, świadomi, że „jeszcze jutro pozwiedzamy – i to z przewodnikiem!
Sobota. U nas – wielka uroczystość kościelna, NMP Królowej Polski, rocznica uchwalenia Konstytucji 3 Maja, na Litwie zaś – niepozorne święto św. Jakuba i św. Filipa. Ach, tyle było zwiedzania! Widzieliśmy tyle, w ciągu tych trzech godzin, że teraz trudno to wymienić! Jedno jest pewne – zakochałem się w Wilnie! To miłość od pierwszego wejrzenia… Szczególnie zachwyt się wzmagał, gdy mijaliśmy liczne grupy Polaków – zarówno turystów, jak i miejscowych! Aha. Trzeba uważać na to, co się mówi. Litwini wcale nie są na bakier z językiem polskim! 🙂
Popołudnie spędziliśmy w Trokach. TRAKAI – jedna z dawnych stolic Litwy… przepraszam, Wielkiego Księstwa Litewskiego. Piękny zamek, na wyspie, trudny do zdobycia za czasów konnicy i piechoty. Ładniejsze są jednak w Polsce. 🙂
Później Msza, i szybka decyzja – jedziemy jeszcze na starówkę! 😛
Niedziela… Nie zwiedzaliśmy, ale to właśnie w niedzielę moje wzruszenie sięgnęło zenitu. Msza w języku polskim, setki wiernych we – wcale nie małym – kościele… I Ojcze Nasz, w którym Polska w Wilnie złączyła dłonie z 20-osobową Polską z… Polski… Łzy wzruszenia, łzy, które sprawiły, że mój duch został w Wilnie.
Teraz, wiem jedno. W Wilnie bije polskie serce. I można Polsce wydrzeć Wilno, ale z Wilna Polski – nie da się usunąć. Z czystym sercem mówię: wrócę kiedyś jeszcze do tego polskiego miasta!
Dziękuję DA „Węzeł” z Łodzi za wspaniały czas, szczególnie – naszemu duszpasterzowi – ks. Marianowi Chaleckiemu SDB!
A tu – kilka fotek z wyjazdu! Zapraszam!