Gdy zamykam oczy, moja wyobraźnia nadal przywołuje żywe obrazy, zapachy, powiewy wiatru – z kraju lat dziecinnych. Trzy tchnienia temu byłem szesnastolatkiem… Dwa mrugnięcia oka wcześniej – kończyłem piąty rok studiów (ach, piękny był!), chwilę temu – przysięgałem mojej ukochanej miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że jej nie opuszczę – aż do śmierci.

W ubiegły czwartek, po cichu, niepostrzeżenie, bez wielkiej pompy lub blichtru – można by rzec: po angielsku – ukończyłem wiek Chrystusowy. I tu rodzi się drobna refleksja.
Mając 33 lata, Chrystus wypełnił misję, którą znał i – pomimo wszelkiej wiedzy co do szczegółów – z miłością, konsekwentnie realizował. On zbawił świat – licząc tyle samo lat co my, którzy „musimy”: jeszcze pożyć, wyszumieć się, uzbierać na swoje cztery kąty, którzy nie jesteśmy gotowi na małżeństwo, dzieci, odpowiedzialność…
On dał sobie wbić gwoździe w ręce i stopy, złożył Siebie w ofierze krzyżowej za tych, którzy 2000 lat później nie będą chcieli dostrzec Bożego planu na ich życie. Jezus wypełnił wszystko, byśmy my mogli „jedynie” przyjąć Jego miłość i przestrzegać Przykazanie Miłości, w którym „zawierają się całe Prawo i prorocy”.
Na 33. urodziny życzę sobie, aby dalej odkrywać Boży plan na moje życie i misję w codzienności: w małżeństwie, rodzicielstwie, życiu zawodowym. Życzę sobie, abym umiał – na wzór Pana – spalać się dla innych. Niech On dostarczy koniecznego „wosku”.
Dziękuję wszystkim, z którymi miałem okazję choćby wymienić spojrzenia. Wasz wpływ na moje życie jest nie do przecenienia, jestem szczęśliwy, że moja „szarość codzienności” wygląda dokładnie tak.