Nigdy – nadeszło…

Są w życiu ludzie, którzy przynależą do rzeczywistości w sposób tak naturalny, że nie sposób choćby przelotnie pomyśleć o ich braku.

Gdy się rodziliśmy, oni już byli; towarzyszyli nam przy pierwszych krokach, brali nas na wycieczki maluchem, być może kupili nam rower i patrzyli jak radzimy sobie z utrzymywaniem równowagi… Zapraszali na obiady po zajęciach w liceum, wspomagali na studiach…

W wakacje przywozili zgrzewkę coli z „biedro” i zachęcali do częstowania się… „wodą”. Złote ręce, które kilkanaście rurek przekształcały w wygodny bujak na sprężynach; sprawiały, że stary motorower znów radośnie zapyrkocze; oblicze przepełnione dumą z każdego małego i wielkiego sukcesu…

Doświadczeni życiem, wiedzący że tylko rodzina się liczy. Uśmiechnięci, wyrozumiali. Dziadkowie.

I pewnego sierpniowego dnia nadchodzi „nigdy”. Telefon. Dziadziuś nie żyje. Nieważne, że od prawie roku wiemy, że to mogło się stać. Wciąż jest to swoisty gwałt na pojmowaniu świata.

Czuję się jak bez ręki. Bez dziadziusia wszystko będzie inne. Ale musimy starać się zastąpić utraconych bliskich. By nasze wnuki mogły mieć bogate wspomnienia. Ręka musi odrosnąć – własnym nakładem. Czas nam się wykazać.

Panie Jezu, dozwól mojemu dziadkowi radować się Tobą, po trudach ziemskiego życia. Mnie zaś uposaż tak, żebym kiedyś był wspominany choć w części tak ciepło.

Otagowano , , .Dodaj do zakładek Link.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *