«O Panie, nasz Boże,
jak przedziwne Twe imię po wszystkiej ziemi!
Tyś swój majestat wyniósł nad niebiosa.
Sprawiłeś, że [nawet] usta dzieci i niemowląt oddają Ci chwałę,
na przekór Twym przeciwnikom,
aby poskromić nieprzyjaciela i wroga.»
(Ps 8, 2-3)
Słowa z początku Księgi Psalmów mówią nam pośrednio o zasadności przyprowadzania najmłodszych na Liturgię.
Pan Bóg lubi, gdy wiedzie się do Niego dzieci, niezależnie od wieku. Sam Pan Jezus dał temu wyraz.
«Przynosili Mu również dzieci, żeby ich dotknął; lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. A Jezus, widząc to, oburzył się i rzekł do nich: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego”. I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je.» (Mk 10,13-16)
Pan Jezus oburza się, gdy nie przyprowadzamy Mu dzieci. I ma rację! Jak można nawiązać relację bez spotkań? Właśnie ta myśl niejako uspokaja mnie, gdy przychodzę na, pełną gwaru, Mszę „dla dzieci”. Cudzysłów jest tu konieczny, gdyż nie ma specjalnych Mszy dla starszych, dla kobiet, mężczyzn, osób z niepełnosprawnością. Pan Jezus za nas wszystkich podjął dzieło zbawienia, zatem Msza – jako uobecnienie zbawczego Wcielenia, Męki i Zmartwychwstania – ma charakter powszechny. Wybaczcie, jestem czepialski.
Dzieci to skarb. Od trzech tygodni przekonuję się o tym na własnej skórze. Dar nowego życia, cud narodzin – to doświadczenie stworzenia, w którym łaskawy Ojciec Bóg daje ludziom udział. Bycie ojcem wiele zmienia w moim życiu. To jest jak pieczęć, złożona w najgłębszych pokładach serca; piętno niezniszczalne, słodkie brzemię – błogosławieństwo. Nazwałem się niegdyś Liturgicznym Nazistą, co oddawało gorliwość o piękno Liturgii. Ojcostwo zmodyfikowało moje postrzeganie zachowania małych szkrabów na Eucharystii. Od trzech tygodni jestem bardziej wyrozumiały, co nie znaczy, że nie wyciągam wniosków. Mam wiele przemyśleń, którymi pragnę się podzielić. Już jako tata.
Dzieci od momentu chrztu powinny – moim zdaniem – towarzyszyć rodzicom w niedzielnej Eucharystii i życiu modlitewnym. To jest przyprowadzanie dziecka do Pana Jezusa – i Pana Jezusa do dziecka. Jest jednak kilka „ale”:
- Dziecko, wedle jego umiejętności poznawczych, powinno mieć świadomość, że Msza to ważne Wydarzenie. Najpierw jednak powinniśmy o tym przekonać się sami. Rodzice – to my jesteśmy idolami dla naszych dzieci, od nas maluszki dowiedzą się o Panu Bogu… albo się nie dowiedzą. Wyróżnijmy niedzielę, wyjście do kościoła. Dobrym pomysłem jest elegancki, niecodzienny, wręcz specjalny ubiór. To podkreśli dostojeństwo Mszy, nie tylko u dzieci – przede wszystkim u nas. Biała koszula, krawat, może muszka, spodnie „w kant”, marynarka; elegancka spódnica, bluzka na specjalną okazję, delikatny, odświętny makijaż… umyty i wypolerowany samochód… Dziecko uczy się od nas! Dajmy mu zrozumieć, że Msza jest ważna, to i łatwiej będzie je okiełznać!
- Przytoczone na początku słowa Psalmu 8 nie oznaczają z automatu konieczności pozwalania dziecku na wszystko, co jest w zakresie jego możliwości wokalnych i kaprysu. Można – i trzeba – reagować, jeśli widzimy, że krzyk jest elementem zabawy, zwracania na siebie uwagi albo składową „focha”. Nie możemy, jako rodzice, być bierni, bo Msza jest wydarzeniem wspólnotowym a wyrozumiałość ludzka ma swoje granice. Podczas Eucharystii możemy jedynie uciszać dziecko, bo godzina Mszy, połączona z ciągłymi dystraktorami (siedzimy-stoimy-śpiewamy-klękamy-ktoś mówi-wstajemy itd.) nie jest dobrym momentem na ewangelizację, stosowną dla młodego umysłu. Katechizację trzeba prowadzić w domu! Wniosek? Wracamy do punktu 1.!
- Liturgia to nie plac zabaw – jedna godzina bez zabawki tylko wzbogaci dziecko (szczególnie, jeśli zastosujemy punkt 1. przed każdą Liturgią). Ostatnio miałem okazję być na Mszy z udziałem dużej ilości „Szczęść”. Jedna dziewczynka – na oko 12-16 miesięcy, robiła od samego początku niezłą rozróbę. Oprócz tego, że dla zabawy krzyczała wniebogłosy, to jeszcze rzucała o posadzkę zabawką z twardego plastiku, mającego właściwości rezonujące. Nie wiedziałem kto jest rodzicem, bo nawet (dość uciążliwa dla wspólnoty) gra w berka na środku kościoła z innymi dziećmi nie przyniosła mi tej wiedzy. Rodzice, to my jesteśmy odpowiedzialni za zachowanie dzieci i – co za tym idzie – owoce Mszy, które mogą być odebrane wspólnocie przez naszą bierność… Nie wahajmy się interweniować!
- Msza ma porządek – implikuje to potrzebę dbania o dyscyplinę dzieci. Owszem, mały berbeć może pozwiedzać nawę, obejrzeć freski, malowidła, zadać pytanie… na które trzeba odpowiedzieć – ale w przypadku naruszania norm dobrego zachowania, rodzic jest od stawiania granic. Delikatne, ale zdecydowane „nie” (poprzedzone oczywiście uprzednią edukacją – punkt 1.) oraz zastosowanie przymusu bezpośredniego w postaci wzięcia na ręce – powinno uświadomić dziecku, że nie wszystko można.
Na razie to wszystko. Wniosek? Domowa katecheza – to jest to! Tylko w rodzinie można rozpocząć skuteczną formację duchową. Nie jest tak, że ktoś może wyręczyć rodziców – to na nas spoczywa trud wychowania. Nie będzie łatwo, ale skoro Bóg pobłogosławił małżeństwu, to błogosławi również wychowaniu!