Ks. Jan Kaczkowski. Miałem okazję go widzieć tylko raz. Żałuję, że nie porozmawiałem z nim, nie poprosiłem o pamiątkowe zdjęcie – choć był na wyciągnięcie ręki. Było to dwa lata temu, gdy uczestniczyłem w dorocznej konferencji „Sobota dla Hospicjum”.
Ks. Jan miał cudowną właściwość – nigdy nie roztaczał, wokół siebie i własnej choroby, mistycznej osłonki, do której bardzo bywamy przyzwyczajani. Osłonki, z której – pomimo jej delikatności i przyjemnej faktury – naprawdę ciężko jest się wyrwać. Ta osłonka – to usilne łączenie cierpienia „mojego” ze zbawczym Cierpieniem Mesjasza. Do tej pory pamiętam, jak (na wcześniej wspomnianej konferencji) w ostrych słowach upomniał pewną starszą kobietę, wdziewającą (w moim mniemaniu po raz n-ty) muślin mesjaństwa. Wytykając jej błąd, wspomniał że często myślimy, że nasze cierpienia dodają coś do zbawczego Misterium Chrystusa – podczas gdy tak się nie dzieje i stać nie może, bo Chrystus złożył największą możliwą i jednocześnie pełną Ofiarę. A do pełnego raczej nic już nie da się dodać, nieprawdaż?
Pomyślałem wtedy: dobry jest!
Mimo, że widziałem go wtedy pierwszy i – jak się okazało – jedyny raz, słyszałem przez 3 godziny – to poczułem niezwykłą pewność, że warto czytać jego felietony, oglądać filmiki, które wrzuca. Nie pomyliłem się. Filmy oglądało się jednym tchem… właściwie – spojrzeniem; felietony, artykuły wchodziły do głowy jak ciepły nóż w masło… Przed Świętami Wielkanocnymi 2016, chciałem wzbogacić biblioteczkę o książki ks. Kaczkowskiego. Teraz moje „chcę” – to „muszę”.
Może to ze względu na jego fundamentalny katolicyzm (celowo użyłem tego sformułowania)? Nie bał się mówić, jak jest; żył tym, co wyznawał; w każdej sytuacji widział możliwość ewangelizacji. Wniosek? Tak, drodzy Czytelnicy – „fundamentalny katolik” to pleonazm. Wystarczy powiedzieć, że ks. Jan był katolikem. Odnieśmy to do nas!
Ale wracając do ks. Jana: od trzech lat wiedział, że umiera. Mimo to nie żył dla siebie, dla doświadczenia przyjemności w obliczu gasnącego życia. Starał się być wszędzie i w każdym zakątku być księdzem, etykiem… człowiekiem z krwi i kości. Nie uprawiał „moralizatorskiego klechostwa”. Pokazywał własnym życiem rozwiązania. Ks. Jan mógł nie być wygodny dla roztopionych, cieplutkich i miałkich chrześcijan – i na pewno nie był. Jego kazania i wypowiedzi przypominają nam o tym, że Kościół nie powstał pół wieku temu po Vaticanum II, ale jest mocno i nierozerwalnie osadzony w nauce, głoszonej od czasów Apostolskich. Bezkompromisowość ks. Jana mnie urzekła.
Ks. Jan Kaczkowski był żywym dowodem na to, że nowoczesność idzie w parze z Tradycją – i to da się uczynić w każdym przypadku! Gdyby tak nie było, nie uczyłby się gorączkowo odprawiać „starej” Mszy, nie spełniłby swojego marzenia o jej celebrowaniu – jednocześnie pozostając osadzonym w teraźniejszości, będąc do bólu bezpośrednim, obdarzonym niezwykłym dystansem i spojrzeniem na rzeczywistość, jegomościem.
Nie wolno nam zapomnieć, jak wiele ks. Jan wniósł do medycyny paliatywnej, hospicyjnej. Jego wieloletnie starania można podsumować w trzech słowach: „ma nie boleć”. Ks. Kaczkowski cały czas miał świadomość umierania, uczył nas jak umierać – i jak ułatwić ten proces chorym, nie odzierając ich z przyrodzonej godności.
Śmierć przyszła w końcu i upomniała się o, przygotowanego na nią, kapłana. Ten zaś zgasł w pokoju, w otoczeniu rodziny… bez bólu. Jego ostatnim słowem było: „miłosierdzie”.
I choć po ludzku jest nam żal, smutek doskwiera na myśl o stracie tak wielkiego człowieka – to wewnątrz duszy wierzącego w Zmartwychwstanie rodzi się pytanie: czemu wszędzie od razu pojawiły się jego czarno-białe zdjęcia? Przecież dla katolika nie ma większej radości, jak przejść do Pana! Ks. Jan narodził się dla Nieba w Poniedziałek Wielkanocny, czy jest lepszy moment na odejście z tego świata? Jego życie dopiero się zaczęło, bo nareszcie jest u Tego, kogo ukochał i o którym świadczył w życiu, chorobie i śmierci! Sądzę, że ks. Jan był święty tu na ziemi, czekam na cud za jego wstawiennictwem. I w ramach tego, że mam nadzieję na Zmartwychwstanie, niech jego zdjęcie kolorowym zostanie. Ot, tak.