Wszystkie media „podniecają się” 27 posłami, którzy nie podsumowali ślubowania poselskiego słowami „Tak mi dopomóż Bóg”. Albo też – 431 parlamentarzystami, którzy odwołali się do Boga, malując wśród indoktrynowanych lewackimi teoriami, obraz zaściankowości i ciemnogrodu.
Zaprzysiężono posłów, dziś powołano rząd… Problemem nie są posłowie, którzy Boga nie ujęli w ślubowaniu. Nie są też problemem ci, którzy mieli Go na ustach. Co w takim razie szwankuje? Umysły ludzkie.
Głupi, bo katolik.
Głupota szerzy się na naszych oczach. Debilizm leje się wartkimi strumieniami na facebooku, twitterze, różnorakich forach i w komentarzach pod artykułami. Bezpośrednim jego pokłosiem w Internecie jest m.in. bezwarunkowe przejmowanie opinii, jakoby katolicyzm równał się kretynizmowi. Przytaczane są obrazy bardziej wierzących niż wiedzących babć, których całym światem jest Biblia i Radio Maryja, a słowa księdza z ambony – wyrocznią. „Mohery” – mówią i piszą. „Czarna armia” – kwitują inni. „Watykańscy agenci” – podsumowują lewaccy ekstremiści. Miota się inwektywami, których podstawą jest stereotyp, pożywką zaś – najbardziej jaskrawe postaci, wokół których wyrosły legendy, najczęściej nie mające nic wspólnego z prawdą… Wiarę równa się z ezoteryką, przy jednoczesnym wydzwanianiu do różnorakich wróżek i „wróżów”.
Nic dziwnego, że retoryka nienawiści, wymierzonej w Kościół, dopada również parlamentarzystów. Nie jest jednak źle, w całej historii III RP (nie do końca zresztą zdekomunizowanej) obecny udział procentowy posłów typu: „Tak mi nie dopomóż Bóg” jest najmniejszy niż kiedykolwiek. Martwi jednak to, że są ludzie, którzy poparli partie lewicowe, ocierające się wręcz o marksizm. Są to persony, dążące do wyeliminowania z przestrzeni publicznej symboli religijnych a ze szkół – lekcji religii.
Ależ usuwajcie!
Jestem katolikiem. Jestem za usunięciem religii ze szkół. Nie dlatego, że domagają się tego lewacy. Nie dlatego, że powstają różnorodne akcje, do tego dążące. Mam na uwadze szacunek dla wiary. Bo jest ekskluzywna. Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych (Mt 22, 14). Sakramenty są dla przygotowanych. Dla świadomych. Uważam, że gdy coś staje się dobrem dostępnym dla wszystkich za darmo, traci jednocześnie swą atrakcyjność. Religia w szkołach ma trzy poważne wady:
- Uczniowie nie traktują jej poważnie;
- Częstokroć katecheci (w tym, niestety, księża) nie traktują jej poważnie;
- Jest w szkole.
Z własnego doświadczenia wiem, że lekcje religii (vel katechezy) nie cieszą się dużym zainteresowaniem. Zaangażowanie na nich stopniowo i drastycznie spada, począwszy od klas 4-6, poprzez gimnazja, na liceach skończywszy. Sam byłem jednym z niewielu, którzy aktywnie i z powagą uczestniczyli w zdobywaniu wiedzy nt. wiary katolickiej. Co mi przeszkadzało? To, że zdobywanie cennych informacji uniemożliwiała armia ignorantów, która ostatecznie i tak miała 5 na koniec roku lub bez żadnych przeszkód przystępowała do sakramentu bierzmowania, do którego – w mojej obecnej ocenie – nie do końca była przygotowana merytorycznie. A przecież wiadomo, że bydła nie wpuszcza się do restauracji, bo samo nie skorzysta z dań a zainteresowani jedzeniem nie będą mogli się najeść…
Kościół musi przestać być traktowany jak firma usługowa. Wiara musi zyskać szacunek. Widzę tylko jedną opcję, by odwrócić trend do opluwania katolicyzmu: nic dla wszystkich, wszystko dla wybranych. Jak miałoby to wyglądać?
Przede wszystkim, należy być nieugiętym i konsekwentnym w sprawie udzielania sakramentów. Zacznę od chrztu. Uważam, że nie można udzielić tego sakramentu dzieciom zadeklarowanych i znanych „opluwaczy Kościoła”. Parom niesakramentalnym należy odmawiać chrztu dziecka przed ich ślubem. Nie ma wyjątków, poza niebezpieczeństwem śmierci dziecka. Czemu? Chrzest w wieku dziecięcym ma sens tylko, gdy mamy pewność wzrostu wiary dziecka w, dającej przykład, rodzinie. Jaki jest sens chrzczenia niemowląt, gdy rodzina jest antyklerykalna, antykatolicka? Elementem przysięgi małżeńskiej jest wyrażenie gotowości do katolickiego wychowania dzieci. Jak można chrzcić, gdy tego nie wypowiedziano?
Bierzmowanie. Utarło się, że idą wszyscy w ostatniej klasie gimnazjum. Błąd. Sakrament ten wymaga dojrzałości i wiedzy. Na pewno niewielu jest takich, którzy w wieku 15-16 lat są gotowi na to, co rozumie się de facto dopiero w drugiej dekadzie, o ile się chce zrozumieć… Uważam, że proces przystępowania do sakramentu bierzmowania powinien rozpoczynać się każdorazowo na wniosek wiernego, któy nie jest naglony żadnymi innymi sytuacjami.
Małżeństwo. Myślę, że formacja do tego znaku niewidzialnej łaski jest cały czas niedostateczna… Księża przygotowują się minimum sześć lat, a narzeczeni? Pół roku? Trzy miesiące? Proponuję roczną lub półtoraroczną formację. Owszem, są tacy, którzy wykazują się niezwykłą dojrzałością. Dla nich można okres przygotowania skrócić. Mówię natomiast stanowcze „nie” dla osób, których jedyną motywacją do zawarcia związku małżeńskiego jest tzw. „wpadka”. Jeśli chcą się pobrać, muszą się liczyć z tym, że ich przygotowanie skończy się już po porodzie. Będą musieli też czekać na swój termin ślubu.
Podniesie się larum, zapewne. „A co, jeśli chcemy się pobrać już?”, „Mojemu dziecku należy się chrzest!”. Uważam, że jasne, choć nieco zaostrzone zasady i konsekwencja w ich egzekwowaniu w przypadku sakramentów są konieczne, by nauczyć ludzi że nie ma nic za darmo. W tym – rozdawnictwa sakramentów. Jezus, gdy dokonywał cudu, każdorazowo mówił: „Według twojej wiary niech ci się stanie”. Stawiam sobie pytanie: czy w obliczu braku wiary, sakrament zdziała to, co oznacza?
Jeśli osiągnięcie szlachetnego celu okupione jest wysiłkiem, zaczynamy mieć szacunek zarówno do wysiłku, jak i do tego celu. Szacunek ten należy się Wierze, która – z samej swej natury – jest wymagająca. Szacunku brakuje teraz.
Artykuł bezpardonowy, co się zowie. Słowa mocne, ale, niestety, mocno prawdziwe…
Co do kwestii lekcji religii w szkołach, trudno się nie zgodzić, że nie wyglądają one tak, jak powinny. Również z autopsji pamiętam obrazek, kiedy to dwie trzecie klasowej społeczności „ulatniało się” do szkolnego sklepiku na początku zajęć, za przyzwoleniem (o zgrozo) księdza prowadzącego. Dodam, że miało to miejsce w liceum, co najlepiej świadczy o rzeczywistym stopniu dojrzałości osób wkraczających w dorosłe życie.
Jeśli zaś chodzi o chrzest, zwłaszcza dzieci nieślubnych, wydaje mi się, że głównym motorem rodziców do starania się o ten sakrament jest obawa pt. „Co ludzie powiedzą?”. Możemy nie być religijni, ale żyjąc w kraju o silnej tradycji katolickiej boimy się stygmatyzacji i wykluczenia, bycia na ustach sąsiadów czy znajomych w roli wyrzutka. Niestety, strach ten zdaje się silniejszy niż nasza wiara i świadomość istoty sakramentu chrztu świętego.
Pozdrowienia dla redakcji, czekam na kolejne przemyślenia 🙂