Gdzie się pani pcha? Jakie życiowe zdanie! Kto z nas nie czekał w ogonku mającym „trzy kilometry”, by zdobyć, upatrzony przez „pół miliona ludzi”, produkt? Któż nie słyszał „błogosławieństw”, rzucanych co rusz, z ust tych bardziej zniecierpliwionych?
Z racji nabytych kompetencji muszę przyzwyczajać się do tego, że nie zawsze moja uprzejmość, uśmiech, wyciągnięta dłoń w geście pomocy – będą odwzajemnione. Oczekujący pacjenci wcale nie muszą być mili, gdy: ktoś wszedł „tylko po pieczątkę” akurat tuż przed nimi; gdy akurat będę musiał wyjść za potrzebą – a lekarz to nie cyborg, więc jeść, pić i chodzić do WC musi; jeśli poczekalnia pełna jest histeryków, domorosłych polityków, hipochondryków… Cóż. Taki klimat mamy, jak to ktoś powiedział. Co z tego, że kolejki sobie sami generujemy, idąc następującym tokiem rozumowania: „jeśli przyjdę pół dnia przed umówioną godziną, to wejdę wcześniej” lub „wejdę, korzystając z zamieszania”. Tak to nie działa, czasy cwaniactwa minęły.
Gdzie się pani pcha? – pytanie nieprzypadkowo otwiera artykuł, będąc jednocześnie jego tytułem. Byłem świadkiem, gdy zostało ono wypowiedziane. Starszy, dobrze odżywiony (wręcz nadmiernie) pan, wcześniej sam przycwaniakował, korzystając z zamieszania – i wepchnął się w kolejkę. Potem był solidnie zniesmaczony, gdy – wyłoniona znikąd pani – próbowała uprzejmie utorować sobie drogę, by przejść w inne miejsce, nie wchodząc w paradę oczekującym. – Gdzie się pani pcha?! – gruchnął. – Ja tylko przejść, proszę pana, ja nie ustawiam się tu… – próbowała sprostować. I przeszła, ale pod baczną eskortą – przepełnionych niechęcią – oczu owego puszystego pana. A była to kolejka do Komunii Świętej, na murach jasnogórskiego klasztoru, 26 sierpnia. Tak, Drodzy Czytelnicy, wygląda nieraz komunikujący Kościół…
– Nie podoba mi się ta kolejka. – rzuciła w przestrzeń. I rzeczywiście, mogła się jej nie podobać. Zamiast idących gęsiego ludzi, można było dostrzec bezkształtną masę, stojącą przy celu. Dopiero od jej połowy ta masa formowała typową wstążkę. Pani, nieustannie krążąca pomiędzy ogonkami, bacznie przyglądająca się prędkości opróżniania każdego z nich. Stała praktycznie w każdym, który obserwowała, denerwując mnie, bo sam przypiąłem się do jednej kolejki – a że jestem wierny, to się jej trzymałem. W pewnym momencie zagaduje do mnie: – Ja byłam przed panem, nieprawdaż? – Nie, proszę pani, ten pan cały czas stoi za mną. – ubiegła mnie stojąca przede mną Narzeczona. – A to w takim razie byłam za panem. Mijają minuty, kolejka się nie odbarcza. Z przodu głośność narasta. – Ja byłem przed panią, oj nie, na pewno byłem. – Co tu się wyprawia?
Sam chciałem wiedzieć, co się dzieje, gdy spostrzegłem że trzy dziewczyny, wcześniej rezygnujące ze stania w tym ogonku, przez ponad dwadzieścia minut nieobecne w moim polu widzenia, nagle wracają. Wpychają się we wcześniej zajmowane pozycje, mimo, że nikt o nich już nie pamięta. Na zdezorientowane spojrzenia odpowiadają: – My tu wcześniej stałyśmy. Kłótnie narastają…
A przecież o ciszę byli proszeni wszyscy. Tabliczka błagała, by zbytnio nie nadwyrężać gardła. Był to jasnogórski Wieczernik, a ludzie kłócili się o kolejkę do spowiedzi. Czy nie był to policzek wymierzony w Chrystusa, łaskawie odpuszczającego winy? Oceńcie sami.
Będąc przez parę dni w Częstochowie, nabrałem pokory. Obserwowałem tych ludzi i w milczeniu wyciągałem wnioski. Dziękowałem za to, że nie jestem jak oni… Ale potem przyszła chwila refleksji, dodawanie w pamięci wszystkiego, co mam w depozycie wiary… Oprzytomnienie i koncentracja. Wniosek? Czasami trzeba zachować się jak faryzeusz, by modlić się jak celnik.
Pingback:Wyścig po Miłosierdzie… – INTROITUS