Było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara. Gdy Poncjusz Piłat był namiestnikiem Judei, Herod tetrarchą Galilei, brat jego Filip tetrarchą Iturei i kraju Trachonu, Lizaniasz tetrarchą Abileny; za najwyższych kapłanów Annasza i Kajfasza skierowane zostało słowo Boże do Jana, syna Zachariasza, na pustyni. Obchodził więc całą okolicę nad Jordanem i głosił chrzest nawrócenia dla odpuszczenia grzechów, jak jest napisane w księdze mów proroka Izajasza: Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego! Każda dolina niech będzie wypełniona, każda góra i pagórek zrównane, drogi kręte niech się staną prostymi, a wyboiste drogami gładkimi! I wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże.
Łk 3,1-6
Znamy wszyscy opis wyglądu i zachowania Jana Chrzciciela. Ubierał się w skóry wielbłądzie, mimo że Żydzi częstokroć wdziewali drogie, tkane sukna. Jadł miód i szarańczę, podczas gdy jego bracia w wierze jadali potrawy wyborne z najbardziej wyselekcjonowanych jarzyn i miąs. Można by powiedzieć: hipster.
I rzeczywiście nim był. Tylko, że w rozumieniu Bożym. Boży hipster. On wrócił do korzeni, troszcząc się tylko o to, co jest ważne. O wiarę w Boga. Wszystko inne było jedynie dodatkiem – stąd brak dbałości o sukno, pożywienie i grono przyjaciół. Zamiast tego – pustynia, post i niedostatek.
Właśnie. Niedostatek? Według nas, brak mienia oznacza biedę. Jan Chrzciciel jednak miał wszystko, bo Bóg był fundamentem i sensem jego istnienia. Innymi słowy – Bóg był wszystkim. A dla nas? Dla mnie?
Adwent jest czasem stawiania Boga na pierwszym miejscu. Postaw Go tam, a może zrozumiesz słowa wołającego na pustyni i – co więcej – będziesz miał(a) siłę, by wdrożyć niemal niemożliwe…