Jak zapewne zauważyliście, w Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego nie było Namiotu (Izdebki) Spotkania. Nie, nie zapomniałem. Jeśli zajrzeliście na stronę w poszukiwaniu rozważania – bardzo mi miło.
Co chciałem osiągnąć? Przede wszystkim, chciałem mieć czas dla siebie, dla mojej wiary, dla osobistego rozważenia największej Tajemnicy chrześcijaństwa… Czas ten również poświęciłem rodzinie, z którą mam dość ograniczony kontakt – głównie z racji studiów. Wracając do wiary – kontemplowałem, bo i jest co przywoływać!
Chrystus zmartwychwstał! Być może pojęcie to urobiło się tak w naszych umysłach, że nie dostrzegamy jego wyjątkowości. Właściwie – jednostkowości! Nic takiego się nie zdarzyło nigdy wcześniej, ani w późniejszej historii – aż po dziś dzień! Dopiero podczas Sądu, ciała ulegną zmartwychwstaniu (jedynie) podobnemu do Jego Zmartwychwstania. Zostaną bowiem wskrzeszone… Chrystus – wstał sam.
Jezus umarł! Został skatowany: najpierw przez Żydów, potem przez Rzymian… Biczowanie, droga na Golgotę… ukrzyżowanie… Na sam koniec – przebicie boku (a więc ważnych narządów wewnętrznych – i nie jest istotne, które zostały uszkodzone). On nie miał prawa tego przeżyć. Nawet, jeśli udawałby śmierć, kłamstwo nie ostałoby się zbyt długo.
Jezus – zabity, przebity, skatowany. Nieżywy Jezus.
Wszyscy uczniowie pogrążeni w smutku, w strachu… Jezusa zamordowano – czemu nie miałoby ich to spotkać? Na chłopski rozum – kto miałby ochotę mistyfikować zmartwychwstanie „Króla Żydowskiego”, gdy przy grobie stoi, uzbrojony po uszy, oddział rzymskich żołnierzy? Rybacy? Proszę Was. Nikt nie miał szans się przedrzeć, tym bardziej nikt nie chciał przebywać z nieboszczykiem w grobie – to była sprawa nieczystości rytualnej! Druga rzecz – czas Paschy, szabat… Nikt nawet nie myślał o kombinowaniu.
I nagle – mimo straży – kamień „się odsuwa”, całun pustoszeje pomimo nienaruszonych wiązań… Chusta z Manoppello – bisior, którego nie da się zabarwić – staje się świadkiem otwarcia oczu Zmartwychwstałego i obrazem Jego uwielbionej twarzy! To właśnie ta chusta była „oddzielnie zwinięta na jednym miejscu” (por. J 20, 7b). To na jej widok, umiłowany uczeń uwierzył! Co ciekawe, układ „blizn”, jak również uszkodzeń twarzoczaszki – pokrywa się z posttraumatycznym wizerunkiem „człowieka z Całunu Turyńskiego”. Wielkość – identyczna. Pszypadeg? Nie sondzem.
Martwy – powstał. To nie było zombie. Jezus rzeczywiście żył, żyje zresztą nadal, jaśniał blaskiem chwały! Był tak piękny, że uczniowie go nie poznali, dopiero „przy łamaniu chleba” otworzyły im się oczy!
Czaicie? Ludzie, którzy po Wielkim Piątku nie opuszczali Wieczernika, bo słabo im się robiło na samą myśl o publicznym linczu, nagle wychodzą i głoszą zmartwychwstanie?! Za nic mają cierpienie i śmierć (radują się wręcz, że mogą cierpieć z powodu Jezusa), czynią wielkie cuda, mówią językami – stają się specjalistami od Pisma, zawstydzają uczonych… Zwykli rybacy, celnicy… Nie-moż-li-we. Albo ten faryzeusz, Szaweł. Jego nawrócenie. Nie-moż-li-we.
Albo i możliwe? Wszystko zaczyna mieć sens, gdy uznamy, że Jezus rzeczywiście pokonał śmierć. Wtedy nie będzie nas dziwić to, że Apostołowie wychodzą na ulice i ewangelizują, nie zastanowi nas fakt, że śmiercią gardzili… Tylko, gdy zauważymy zmartwychwstanie, nie będzie dla nas dziwnym 2000 lat istnienia Kościoła.
Zmartwychwstał. Trudno to zrozumieć. Jakże trudno uwierzyć. Ale popatrz – czy warto umierać za kłamstwo? Koptowie przez 3 miesiące byli nakłaniani do konwersji na islam… a potem zostali ścięci… Oni – pełni wiary – szli do Jezusa – z Jego imieniem na ustach. Święci naszych czasów.
Wszystko to – mocą Zmartwychwstania. Dalej wątpisz?