Spotted – jak wiele rzeczy – przywędrował do nas z USA. Jest to platforma, istniejąca w ramach popularnych serwisów społecznościowych, mająca na celu ułatwienie kontaktu z (dotychczas) nieznajomymi osobami. Dzięki takim strukturom, zachowując względną anonimowość, możemy nawiązać kontakt z przypadkowo zauważoną osobą np. w kawiarni czy autobusie.
Idea takiego „portalu” jest jak najbardziej ciekawa. Pozwala ona na poszerzenie grona znajomych, a może nawet – na „coś więcej”. Nigdy nie wiadomo, co się „urodzi” z naszych znajomości. 😉 „Portal” sam w sobie jest dobry, jeśli dotyczy dość dużej społeczności. Na Facebooku powstaje coraz więcej tego typu stron. Trzeba przyznać, że jak coś jest modne, a przy okazji działa jak należy – to wyrasta jak grzyby po deszczu. Obserwuję ten fenomen i dochodzę do stwierdzenia, że „spotted” „spotted’owi” – nierówny. Czemu? Odpowiedź jest prosta. Jeśli „spotted” dotyczy małej społeczności, gdzie wszyscy się znają – taka idea nie ma sensu. Gdzie tu anonimowość? Wszyscy i tak wiedzą: kto i do kogo kieruje swoją wypowiedź.
„Spotted” miast, uczelni, a nawet galerii handlowych – ma, jak najbardziej, rację bytu – zachowuje się tam to, co najważniejsze – anonimowość. Wtedy taki portal przykuwa swoją uwagę. Im jest większy, tym lepiej. Wiadomo, że w małym gronie łatwiej o znalezienie tej drugiej osoby. Nie rozumiem więc, co mają na celu osoby tworzące „spotted” małych społeczności. Ma to być w jakiś sposób system dowartościowania, czy co? Rozumiem, że miniaturyzacja ma swoje plusy, ale czasem coś musi być duże, aby miało sens istnienia.
Polubiliście jakieś „spotted”? Pomogło ono wam w odnalezieniu kogoś na kim wam zależało?